W Prószkowie pod Opolem odbyła się konferencja O-Polski Rzepak i Zboża, zorganizowana przez Spółdzielnię Grup „Polski Rzepak i Zboża”. To siódme tego typu spotkanie towarowych producentów rolnych z województw: opolskiego, dolnośląskiego, śląskiego i lubelskiego z najważniejszymi krajowymi przetwórcami oraz ekspertami. Celem konferencji było przybliżenie szans i zagrożeń po 20 latach członkostwa w Unii Europejskiej. Nie zabrakło jednak informacji o aktualnej sytuacji wegetacji upraw na polach oraz na rynkach rolnych. Debatowano nad przyszłością sektora, perspektywami rynku oraz wpływem geopolityki na produkcję rolną.
– Zasada jest taka, że w debacie uczestniczy dwóch przedstawicieli rolników, dwóch przedstawicieli przetwórców oraz znany ekspert, tym razem jest to Mirosław Marcinek z firmy Infograin – mówi Mariusz Olejnik, prezes Spółdzielni „Polski Rzepak i Zboże”. – Chcieliśmy zwrócić decydentom uwagę, żeby spróbowali przyspieszyć zmianę struktury agrarnej i wzmocnić towarowych producentów rolnych. Myślę, że dobrze by było, żeby wreszcie była definicja aktywnego rolnika, nie takiego do pięciu hektarów. Pamiętajmy, że jest około 300-400 tysięcy gospodarstw, które naprawdę produkują na rynek. To oni powinni dostawać dopłaty i to ich powinno się wzmacniać, a nie tych, którzy nie rokują perspektyw rozwoju.
Prof. dr hab. Arkadiusz Sadowski z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu przedstawił ocenę skutków integracji z Unią Europejską: wykorzystane szanse, jakie dało członkostwo oraz wyzwania stojące przed nimi w przyszłości. Nie zapomniał o skutkach wprowadzenia Europejskiego Zielonego Ładu, który budzi kontrowersje ze względu na potencjalne ograniczenie produkcji.
– Trzeba przede wszystkim spojrzeć na to, jak polska gospodarka, polskie miasta, wsie, ale też i polskie rolnictwo wyglądały przed przystąpieniem do Unii Europejskiej, a jak wyglądają dzisiaj – stwierdził prof. dr hab. Arkadiusz Sadowski. – Bilans jest zdecydowanie pozytywny. Gospodarstwa są nowocześniejsze, produkcja jest większa. Jesteśmy eksporterem netto produktów rolno-spożywczych, więc bilans oczywiście wypada pozytywnie. Są jednak pewne problemy związane chociażby z niekorzystną strukturą agrarną – i mimo pewnej poprawy, ta struktura wciąż pozostaje niekorzystna. Poza tym są jeszcze wyzwania technologiczne, czyli umiejętność implementacji najnowocześniejszych rozwiązań. To wymaga dużej wiedzy, którą ktoś musi przekazać. Są też istotne kwestie, które dzieją się na świecie – chociażby przekierowanie dużej ilości środków finansowych, ale też i materialnych, na zbrojenia. To niestety odbije się na rolnictwie, bo najlepsze materiały są wykorzystywane albo do produkcji maszyn rolniczych, albo broni. W tej chwili niestety priorytet będzie miała broń. No i na koniec są problemy klimatyczno-pogodowe, z którymi mamy do czynienia od zawsze. I niezależnie od tego, czy ktoś wierzy w zmiany klimatyczne, czy nie – pogoda była, jest i będzie niestabilna.
– Czego możemy się spodziewać podczas nadchodzących żniw?
– Jako Polska zostaniemy z wyższymi zapasami zbóż, zwłaszcza pszenicy, dlatego że mamy dużo mniejszy eksport niż w poprzednich dwóch latach – odpowiedział Mirosław Marciniak, analityk rynku InfoGrain. – My jako Polska jesteśmy krajem nadwyżkowym, więc musimy tę nadwyżkę wyeksportować. Nie mamy na to rynków zbytu, bo jesteśmy zbyt drodzy. Rynek krajowy, przetwórcy, płacą wyższe ceny niż eksporterzy, więc jesteśmy mało konkurencyjni. Dlatego zostaniemy z tymi zapasami na koniec sezonu i wejdziemy w żniwa z wyższymi zapasami, natomiast ich skala nie jest na tyle duża, żeby spowodowała brak miejsca w magazynach rolników. Należy wziąć pod uwagę jeszcze jedną rzecz: z tych 35 milionów ton zbóż produkowanych w Polsce, 8-9 milionów ton stanowi kukurydza, która będzie schodziła z pól dopiero w październiku, więc siłą rzeczy ta powierzchnia magazynowa nie będzie problemem. A tak naprawdę rolnicy, którzy dotychczas trzymali zboża w magazynach, nadal będą je magazynować, licząc na wyższe ceny. Ale czy one będą wyższe? Tak naprawdę dzisiaj jest to kwestia pogody, bo my jesteśmy w dalszym ciągu w takim okresie, gdzie o ostatecznej wielkości zbiorów pszenicy, czy generalnie zbóż na półkuli północnej będzie testował przebieg pogody.
– Po kwietniowej suszy przyszedł chłodny, ale też deszczowy maj. Czy to nie wpłynęło pozytywnie na kondycję roślin?
– Dla półkuli północnej takim też ważnym, kluczowym miesiącem jest nie tyle maj, co czerwiec. Bardzo często w czerwcu ten bilans się odwraca, bo pogoda potrafi mocno weryfikować prognozy zbiorów w różnych częściach świata. Może być potencjał do wzrostów w najbliższym czasie, natomiast tego nie oczekujmy. Często zdarza się tak z rzepakiem. Skoro na północy Polski rzepak wymarzł, to niektórym wydaje się, że powinien on kosztować 3 tysiące złotych. Jesteśmy jednak częścią rynku globalnego. Wzrost cen może się pojawić, ale oczekiwanie, że wrócimy do poziomów, jakie były po wybuchu wojny jest chyba mało realne. Generalnie problem z rzepakiem polega na tym, że w tym roku mamy kumulację: z jednej strony wymarznięcia, a z drugiej strony kilkutygodniowy deficyt wody w zachodniej Polsce. To też odbiło się na kondycji roślin, które są niewyrośnięte. No i trzecia rzecz to szkodniki. Było sporo informacji o wystąpieniu chowacza, a efekty jego żerowania mogą ujawnić się w następnym etapie, bo łodygi są jednak porażone, a przed nami jeszcze kilka tygodni wegetacji. Te zbiory na pewno będą mniejsze od tego, co zakładaliśmy w maju czy kwietniu, a to spowoduje, że ten nasz bilans będzie musiał być w przyszłym sezonie uzupełniony importem.
– A co o zapasach zbóż twierdzą skupujący?
– Rzeczywiście można mówić o jakichś zapasach – powiedział Wojciech Bieszczad, współwłaściciel firmy AGRENA z Łąki Prudnickiej. – Ciężko określić, jakie to są ilości, ale trzeba się spodziewać, że na koniec sezonu na pewno w magazynach rolników zostanie trochę pszenicy. Nie spodziewałbym się, że zostaną jakieś duże zapasy rzepaku, bo jednak mieliśmy deficyt, a rzepak też ciężej się przechowuje. Natomiast wszystko wskazuje na to, że chyba już do końca sezonu, czyli do żniw, niewiele się wydarzy. Mamy cały czas mocnego złotego, mamy relatywnie płaskie ceny, chociaż trzeba przyznać szczerze, że te ceny przeliczone na euro są relatywnie wysokimi cenami w porównaniu z krajami ościennymi, czy z całą Europą. Dla przykładu można powiedzieć tylko tyle, że dzisiaj kukurydza francuska dla farmera francuskiego u niego na podwórku kosztuje 170-180 euro. Oczywiście ta francuska kukurydza jest słabszej jakości, bo oni mieli słabą jakość w ostatnim sezonie, ale nasze ceny, dzisiaj powiedzmy te 860-870 zł, to jest ponad 200 euro, więc ceny wyrażone w euro po prostu w Polsce są relatywnie wysokie. Czekamy na żniwa, czekamy na to, co się wydarzy w tej chwili. Myślę, że ta nadwyżka, która nam zostanie rzeczywiście w magazynach, już nie wyjdzie na rynek, ona się rozproszy w tych magazynach i zostanie po prostu przeniesiona na kolejny sezon.